Z funduszem sołeckim nie wszystkim po drodze

Jędrek Godlewski, 24 listopada 2017 (9:57)
O funduszu sołeckim powiedziano już wszystko. Wiemy jak wydawać i na co wydawać. Wciąż jednak, jak Polska długa i szeroka, fundusz budzi kontrowersje, a nawet rodzi patologie. Niestety, także patologie z urzędniczym rodowodem.

Zwykle ryba zaczyna się psuć od głowy, a więc najczęściej od wójta, który zawiązuje swoistą koalicję przeciwko wyodrębnianiu funduszu. W jej skład wchodzą radni i pogrążeni w niewiedzy sołtysi. Godzą się na to, bo w zamian otrzymują obietnice zrealizowania inwestycji, będących poza zasięgiem finansowym funduszu sołeckiego.

– W jednej z podwarszawskich gmin fundusz sołecki został przyjęty, ale wzbudził sporo kontrowersji. Obdzwoniłam wówczas wszystkich 14 sołtysów w tej gminie i tylko sześciu z nich wiedziało, o co chodzi. Pozostali stwierdzili, iż podjęli uchwałę, że ów fundusz oddają do dyspozycji wójta. Tłumaczyli, że wówczas ten zrobi im drogi. Przekonywali, że na głupoty wydawać nie będą. Zbagatelizowali konieczność zorganizowania zebrań wiejskich, upublicznienia tematu, przeprowadzenia jakiejkolwiek dyskusji. Wójt nie zorganizował im żadnego szkolenia, dlatego nie mają zielonego pojęcia jak funkcjonuje ustawa, nie zdają sobie sprawy z tego, czym w ogóle jest fundusz, boją się go. Kiedy jeden z sołtysów wykazał chęć złożenia wniosku, wójt odpowiedział mu w te słowa: „Spokojnie, ma pan do końca roku czas”. Tymczasem jak wiadomo, z końcem września było już „po herbacie”. To działanie nie wynikało z niewiedzy wójta, to raczej efekt jego wyrachowanej polityki – konstatuje Grażyna Jałgos-Dębska, prezeska Stowarzyszenie Sołtysi Mazowsza.

Z reguły chodzi o kilkaset tysięcy złotych. To bardzo dużo, szczególnie w gminach zadłużonych po uszy, które mają coroczne kłopoty z „dopięciem” budżetu. Nic więc dziwnego, że wójtowie walczą o te pieniądze jak o niepodległość.

– Urobieni sołtysi nie zgłaszają żadnych wniosków w terminie, po czym głos oficjalnie zabierają gminni włodarze. Na prawo i lewo trąbią, że mają do czynienia ze społeczeństwem nieobywatelskim. Idąc po swoje głoszą, iż sołtysi wniosków nie złożyli, bo mieszkańcy niczego nie zaproponowali. Rozmawiałam niedawno z pewną sołtyską, która stwierdziła, że nikt do niej nie przyszedł z żadną mądrą propozycją. A poza tym dodała odkrywczo, iż wymyślanie inwestycji, która zadowoli wszystkich jest po prostu niemożliwe, więc po co się za to zabierać. Na pytanie o termin zebrania wiejskiego wzburzyła się i odburknęła, że nikt jej teraz nie przyjdzie, bo przecież spotkanie było – dwa miesiące temu. Wprawdzie na inny temat, ale było. No i wtedy ręce mi opadły – załamuje się Grażyna Jagłos-Dębska.

Bywa, że we wspomnianą koalicję antyfunduszową angażują się nawet skarbnicy gminni, ich zadaniem jest nie tylko wprowadzić w błąd bogu ducha winnych sołtysów, ale także ich… przestraszyć. Z taką patologią na swoim terenie miał do czynienia Piotr Kłobuch, sołtys Węgorzewa Koszalińskiego.

– Mam swoją odpowiedź na to, dlaczego niektórzy wójtowie i burmistrzowie stronią od wyodrębniania funduszu sołeckiego. Chodzi o to, że nie chcą oddawać pieniędzy w ręce lokalnych liderów. Według nich święty Mikołaj jest tylko jeden i to on decyduje, co, komu i kiedy sprezentuje. Zazwyczaj obawiają się czyjejś zaradności, bo wiedzą, że ta cecha w powiązaniu z pieniędzmi może dać efekt dla nich nieosiągalny. Zapewnie właśnie z takich powodów w mojej gminie nie ma funduszu sołeckiego. Nie omieszkałem o tym opowiedzieć na specjalnej konferencji, na którą zostałem zaproszony do naszego Senatu, bo mam świadomość, że istnieją w Polsce takie gminy, gdzie ludzi się zwyczajnie zastrasza. Robi się wszystko, żeby tylko sołtysi nie dopominali się o fundusz sołecki.

Dowodem na to niech będzie postawa pewnej pani skarbnik, która podczas zebrania w ratuszu poinformowała, że my sołtysi, nie tylko będziemy musieli kontrolować inwestycje, ale być może nawet podpisywać weksle in blanco, co spowoduje, że będzie na nas ciążyła odpowiedzialność finansowa, która może doprowadzić nawet do zrujnowania danej osoby.

Dowiedzieliśmy się ponadto, że będziemy obciążeni przetargami i będziemy musieli pilnować jakości wykonania przedsięwzięcia. Od czegoś takiego włos się jeży na głowie! Zastanawia mnie, czy tego typu stwierdzeniami skarbnik nie narażą się na odpowiedzialność karną, bo świadomie wykorzystuje swoje stanowisko, by doprowadzić do niekorzystnych decyzji finansowych. A słowa te słyszało ponad 20 sołtysów, którzy uczestniczyli wraz ze mną w tej farsie.

Postanowiłem sobie wtedy, że gdziekolwiek pojadę, będę głośno mówił o tym, w jaki sposób manipuluje się informacją o funduszu sołeckim. Cieszę się, że w zdecydowanej większości gmin sprawa funduszu sołeckiego rozwiązana jest poprawnie. Ale to, że w 10-15 procentach samorządów dochodzi do podobnych patologii, to wystarczający powód, by ostro reagować.

O podobnych doświadczeniach wspomina Grażyna Jałgos-Dębska:

– O konieczności podpisywania weksli wprawdzie nie słyszałam, ale o tym, że sołtysi będą musieli prowadzić księgowość już tak. Zapytano ich wprost czy oni na to są finansowo przygotowani, ponieważ gmina nie ma pieniędzy na takie cele. Wszystko po to, by zaszczuć biednego sołtysa, zniechęcić go i wrogo nastawić przeciwko tym mieszkańcom, którzy naciskają, by fundusz uruchomić. Tych ostatnich kreuje się na złe duchy, które czynią zamach na gminne fundusze, marnotrawią je, trwoniąc na fanaberie.

Zdaniem Piotra Kłobucha należałoby zmienić sposób myślenia o funduszu sołeckim. To nie może być zło konieczne, albo uszczęśliwianie na siłę.

– U nas wszystko musi być czarne albo białe, czyli albo jest fundusz dla wszystkich, albo dla nikogo, tymczasem może warto byłoby wprowadzić jakieś działania fakultatywne. Jeśli jest grupa działaczy, która ma jasno sprecyzowane oczekiwania wobec funduszu, to dlaczego im tych pieniędzy nie udostępnić? Pozostali, którzy z różnych powodów obawiają się funduszu, niech pozostaną przy odpisie sołeckim. Niestety, takie rozwiązanie to nadal moje pobożne życzenie. Albo wchodzą w to wszyscy, albo nikt. I inaczej się podobno nie da. Dziwi mnie to, bo gdy nie ma możliwości zawarcia kompromisu, to niejako z urzędu wylewa się dziecko z kąpielą, a tym dzieckiem jest zazwyczaj aktywne sołectwo w konserwatywnej gminie – kwituje sołtys Węgorzewa Koszalińskiego.

Tekst: Przemysław Chrzanowski

Artykuł pochodzi z portalu Witryna Wiejska. Zapraszamy do lektury!